Kocham Rio. Kocham Brazylię, to słońce, te piękne plaże na Copa Cabana, kocham tutejszych ludzi.. są tu chodzące bóstwa, ale sorry w Europie wcale nie są gorsze. Wspomnijmy chociażby te brytyjskie marynareczki (aaahhhhhh!!!), tych niemieckich sportowców (mmmmmm), tych głupich, pustych skejcików, co łażą po lotniskach i polują na takie blondynki jak ja (ale z nich sierściuchy). No dobra, skejcik, który wyhaczył mnie co prawda pochodzi ze Stanów (heh… sądzę tak po jego akcencie. You know, naoglądałam sięseriali, to jestem prawie spec w lingwistyce. PRAWIE). Przyjmijmy, że Coster pochodzi ze Stanów. Nie zamierzam się go pytać o pochodzenie. Już raz wyszłam na kretynkę. Wystarczy, jak na jeden wyjazd.
Najbliższe 2 tygodnie spędzam obżerając się w restauracjach i z książką pod brazylijską palmą. Tak właśnie, dobrze mówię – z książką. Najlepiej z powieścią o trójce przyjaciół – 2 blondynkach i pewnym Niemcu, w której autor fantastycznie, wprost perfekcyjnie opisuje, jak jedna z dziewczyn zaczyna olewać przyjaciółkę na rzecz owego chłopaka. Uwielbiam tego pisarza – opisuje wszystko w taki sposób, że mogę się tak poczuć w realnym świecie. Witam w „Rzeczywistości” mojego pióra. Właśnie czytam moment, gdy Ona jest z Niemcem od godziny w barze, a ja, 3 do pary (ZNOWU) czekam
na plaży i usycham z pragnienia. Nie wiedziałam, że u nas w hotelu zrobiły się takie kolejki. Muszę koniecznie napisać skargę do biura, jak wrócimy. Co oni sobie w ogóle wyobrażają, no karygodne ! Indiańce jedne…
Kurde, tyle kasy wpakowane zostało w ten wyjazd, to może obsługa mogłaby to zrozumieć? Nie no jasne gdzież tam. Założę się, że jakby Charlie chciał coś do picia, to by mu w 3 sekundy zrobili i jeszcze dokładkę. Chociaż w sumie po zastanowieniu … nie, Charlie też by musiał czekać. Kochany, drogi Charlie – co z tego, że jesteś aktorem rodem z Hollywood. Kogo się o ciebie nie spytam, albo gdy wymienię twoje imię, słyszę: "kto? Jaki? Kto jeszcze raz? Yyy nie, nie znam". Dlatego myślę, że tu w Rio trafiłbyś do tej samej grupy co ja – osób wytrwale znoszących kolejki po picie. Charlie, nie chcę cię obrażać, ale za popularny to ty nie jesteś. Nie wiem nawet, jakim cudem dali ci tą fajeczkę na tt, bo followersów masz ze 20 razy mniej od Pana Ciemności. I ta różnica nadal się pogłębia. Może to w sumie i dobrze. Heh w jednym życiu być super star i zwykłym nierozpoznawalnym przeciętniakiem jednocześnie.
Prawie jak ha ha ha ha Hannah Montana.
A wyobraźcie sobie te tłumy, gdyby Pan Ciemności tu przyszedł... woaah. Hah, jakby Pan
Ciemności poszedł do tego samego baru co Ona, to z miejsca dostałby po swej pięknej,
cudownej gębie, za przekroczenie 1000 kilometrowej granicy zbliżania do mnie. Do Niej z
resztą też. A jakby z kolei Charlie tam poszedł... heh no cóż, trochę mi ciężko to napisać, ale
Ona ostatnio jest tak zapatrzona (you know what i mean) w Fisha, że też by (tą aktorzynę) go pewnie zmieszała z tłumem. Ale Charlie nie pojawi się w Rio, jeszcze nie. Nasza
gwiazda siedzi sobie wygodnie w L.A. i pewnie serfuje na plaży w Malibu. Albo ogląda
filmy. Podobno to kinomaniak jakich mało.
Dobra nie przyszliśmy tu w końcu o Charlim czytać. Na tutejszy czas jest koło 15, dlatego jak
tylko nasze blondynki wrócą z baru, to będziemy się już zbierać z plaży i back to hotel room.
Ej wiecie co, ja nawet idę sama do tego pokoju, bo chyba się nie doczekam, zanim oni
wrócą. Pójdę, zabiorę im klucz i potem gwiazdy nie wejdą.
Na dzisiejszy wieczór już leży na łóżku przygotowana morelowa, koronkowa sukienka, biżuuu, czarne, klasyczne szpilki… ahhh uwielbiam pięknie wyglądać. Wspomnijmy tu też o
stosownym fryzie i makijażu. Ahh i o naszych gwiazdach, które wróciły w końcu z plaży i
też szykują się na wieczór.
***
Hotel dziś wygląda piękniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Znaczy hmm... wygląda
smakowicie. Dziś jest Chocolate Party – czekolada everywhere, biała, mleczna, gorzka,
owocowa, smakowa, bezsmakowa – i mean – każdy rodzaj jaki istnieje i szwajcarscy
naukowcy od Milki zdołali stworzyć. Dziś jest wyjątkowy dzień – zapiszcie sobie tą datę w
kalendarzu, bo dziś nadejdzie ten moment, gdy połowa turystów z Rio osiągnie nadwagę.
Wyobraźcie sobie te złowrogie uśmiechy Dundera (już znudził mi się ten Dundersztyc)
na twarzach właścicieli Riowskich sklepów i straganów z ciuchami. Kucharze i ciuchowi
handlarze to chyba w symbiozie żyją. Pięknie się uzupełniają.
Dzisiejsze Chocolate Party opiera się wyłącznie na siedzeniu, jedzeniu, testowaniu nowych
rodzajów czekolady i odpoczywaniu na krześle między kolejnymi daniami. Możemy
jeszcze na marginesie dodać niewielki ruch związany z wstaniem z krzesła i podejściem
do stołów z jedzeniem. A dla wytrwałych przygotowano standing party przy ogromnej
fontannie z czekolady, która naprawdę robi wrażenie; słuchajcie jest większa od tej Di Trevi
w Rzymie. Czekoladowy olbrzym stoi w samym środku restauracji. Tuż obok wystawiono
kosze z owocami, a kelnerzy roznoszą szampana. Chociaż nie jestem na balu, czuję się jak
Kopciuszek. Eee, nie... brakuje mi księcia z bajki. Wezmę sobie jakiegoś czekoladowego
Kena z restauracji.
Back to reality – stajemy w drzwiach czekoladowej sali, przygotowani na wszystkie kulinarne
wyzwania.
Elegancko w sukienkach, szpileczkach (Ona na koturnach, nie lubi szpilek), jak na
prawdziwe koktajlowe party przystało. Fishu co prawda nie pod krawatem, ale w
białej koszulce, elegancko w ciemnych dżinsach. Powiem wam, że nawet ciacho
się z tego Fisha zrobiło. Pewnie tam u siebie w Dusseldorfie to dziewczyny mu przez
okna do domu włażą.
Kelner rodem z Pamiętników Wampirów prowadzi nas do stolika. Idzie pierwszy, ja za
nim, więc nie widzi jak strzelam mu foto z lustrzanki. Ahh! Misja dnia to sfoteczkowanie
wszystkich obecnych tu ciach (tych na talerzu też). A jak wrócę, to zrobię z tego album i
wrzucę na fejsa. Ahahahahahahahhahahahhaah jaki Dundersztyc ze mnie – poznęcam się
nad moimi koleżankami. Przerywając moje niecne knowania, wspomnę, że siadamy przy
stoliku, a moje pierwsze sfoteczkowane ciacho podaje nam szampana. Mam zarąbiste
miejsce – widzę całą restaurację. Dlatego gdy Ona i Fishu wybierają się na spotkanie z
czekoladą, ja zostaję i inwigiluję ludzi (* o tym słowie dowiedziałam się niedawno,
tzn. że ono w ogóle istnieje, tak wiem blondynka ze mnie, pewnie używacie inwigilacji w
co drugim zdaniu. A jakby ktoś był mego pokroju, to to znaczy obserwować).
Karta pamięci zdjęć zapełnia się błyskawicznie. Co to dzisiaj jakiś ogólnoświatowy
international zjazd największych ciach na świecie? O losie, kocham cię! Jednak, po
krótkim zastanowieniu stwierdzam fakt, że najważniejszego gościa nie ma.
PSZE PAŃSTWA KTOŚ POŚLE PO NASZEGO LONDYŃSKIEGO KSIĘCIA.
I sprowadzi Go tu. Niech przyćmi zgromadzoną tu śmietankę towarzyską (pasuje do
czekolady) swym perfect wyglądem. Taa wyobrażam sobie, jak siedzi i jedną ręką rozdaje
autografy, a drugą wcina torty czekoladowe. Hmm.. coś jak malaga. (O bosz.. ! A JAK TU
JEST MALAGA?!) Ratujmy moją przyjaciółkę! Jak Ona znalazła malagę, to już tam pewnie
zgonuje, a Fishu nieudolnie próbuje Ją intubować (mam fazę na trudne słowa. Albo słownik
pod ręką).
Fishu Ją wyintubował i razem wracają do stolika. Fishu chcesz foto? Proste. Mamy co
Sebastian robił w Rio – wpieprzał tutejsze zapasy czekolady. Spokojnie, Brazylia jest jednym ze znaczniejszych producentów kakao – Fishu nie dasz rady miejscowym rolnikom. Dobra –
teraz ja wyruszam na polowanie. Zostawiam wam aparat, droga ma przyjaciółko i drogi mój
przyjacielu. Poróbcie sobie sweet foteczki z rąsi podczas mej nieobecności.
Przemieszczam się po obszernej czekoladowej restauracji, aż do moich nozdrzy dociera
hipnotyzująca woń spalonego masła. Prowadzona owym zapachem zbliżam się ruchem
niejednostajnie przyśpieszonym w kierunku jego źródła. Lekko podniecona wyszukuję go
wzrokiem. Aż moje oczy ujrzały oblicze tej postaci. Kierując mój kokieteryjny wzrok na jego
plakietkę z imieniem zauważam to: BURAK. Ma 19 lat i smaży banany w restauracji. Już jest
mój.
Burak nakłada mi swój lekko przypalony specjał na talerz, ja odwdzięczam się uśmiechem.
Oglądaliście LOLA? Kto nie oglądał? Taka trochę przylepa się ze mnie robi, ale skoro Pan Ciemności nie wykazuje chęci na jeden mały date (musiał to widzieć, tweetowałam do tego idioty cały wieczór), Coster mnie olał, to zdesperowana jestem w stanie wziąć sobie takiego ciapowatego Buraka.
Muszę być także głodna, bo na moim talerzu piętrzy się góra czekolady w każdej postaci:
ciasta, lody, desery, śmietanka, torty, owoce, nutella, naleśniki, muffinki, tarty i wszystko
inne co istnieje. Niektórych jedzeń to nie potrafię wymienić z nazwy.
Wracam, dosłownie pędzę z powrotem do stolika, bo widzę taką marynareczkę, że nie
zrobienie jej zdjęcia to grzech. Jeszcze by mnie powiesili za to niedopatrzenie. Moje szpilki
pewnie powybijały dziury w posadzce, ale łapie aparat i sexi marynareczka dostaje ode mnie
całą sesję.
Gość wyszedł z pola rażenia. Patrzę na zdjęcia – z każdym następnym coraz wyraźniej widzę
jego twarz, gdy odwraca się w moją stronę.
WAS IST DAS? KAPUSTA I KWAS !! KUR… ZNOWU TEN COSTER. Kur kur
kur kur kurzy dziób ! (taa zmieniamy się na kurczak party) schowajcie mnie błagam, jesz...
mięsny jeż... ON TU IDZIE!! schować siebie za aparatem, czy aparat za sobą? PRZEDE
WSZYSTKIM ZACHOWAĆ GODNOŚĆ. (Czasem przez panikę zapominam o myśleniu).
Coster podchodzi i staje przed naszym stołem. Nawet na niego nie patrzę. Wzór na obrusie
wydaje mi się nader interesujący.
- Masz jakiś problem? - Amerykański akcent. Zdecydowanie. Boski. Ale w tym wydaniu
średnio miły. Coś jak irytacja i „wolę brunetki”.
- Słucham? - Podnoszę w końcu wzrok. Kurde, a taki pasjonujący ten obrus. Uwaga udaję
blondynkę. Tylko jak ja się nazywam?
- Możesz przestać mnie śledzić? - Jesz, ale z niego ciacho. Cisza. Yyy co mam odpowiedzieć?
W sumie go nie śledzę. Tylko mój aparat. Chyba Coster nie oczekuje na taką odpowiedź.
- Yyyy... sorry znamy się? - Nadchodzi mój wybawca – kelner z mega, gigant, TV kielichem
pełnym czekoladowego szejka. Deser jest zwieńczony śmietankową koroną i posypką
kakaową (rzygam czekoladą). Posyłam Brazylijczykowi uśmiech szerszy od Amazonki (ale
nie mam czekolady na zębach?). A Coster cały czas tu stoi? Już dałby sobie spokój i se
polazł. Mam na czole napisać, że nie chcę z nim gadać? Mogę także zastosować inną taktykę.
- Nie potrafisz odpowiedzieć na proste pytanie? To zapytam inaczej – cz e em u u
mii i ro o biii sz sz z zdjęęęęę ccci aaa ?
- Pasjonuję się fotografią (jak Charlie ! O !) - sweet smile. - Robię zdjęcia ładnym
chłopakom – sweeter smile again.
Na Costera to nie podziałało. Zastanowił się przez chwilę i walnął:
- Wiesz co ładna jesteś. Ale Ona – wskazał białym Iphonem w kierunku mojej przyjaciółki
(ale lans) – jest 100 razy ładniejsza. - Szczęka mi opadła. - Jesteś numer 2, pogódź się z tym.
Coster z miną zwycięzcy, coś na kształt Fishu, gdy próbuje kląć po polsku odmaszerował w
kierunku czekoladowej fontanny. Na mnie spadła totalna konsternacja. ŻE CO PROSZĘ?!
Taka z ciebie gwiazda? TO JESTEŚ KRETYNEM IDIOTĄ I TAKĄ TRĄBĄ ŻE
NAPRAWDĘ SPADASZ NA POZIOM CHARLIEGO. BO JAK BARDZO TRZEBA BYĆ
EGO I UWAŻAĆ SIĘ ZA SUPER ŻEBY TAK MI POJECHAĆ?
Ty pało jedna ja ci pokaże. I pokazałam. Wzięłam tego (yhh tu jest z litr płynnej czekolady)
szejka i poleciałam za Costerem. Bosz, jakie to ciężkie. Gdzie on polazł – a tak stoi sobie
przy fontannie. Zdecydowanym krokiem, prawie za nim biegłam. Widzę tego kretyna –
elegancik w waniliowej marynareczce rozmawia sobie z kumplem. Zabiję, kurde zabiję go.
Nie ma czasu na odliczanie, przygotowanie. Raz się żyje. Czekoladowy szejk wylądował
na pięknej główce i waniliowej marynareczce. A to brazylijski szejk, nie arabski, więc ma
silniejszą moc rażenia (prawie jak Gwiazda Śmierci). Pewna zwycięstwa odwróciłam się i już
miałam odejść, gdy usłyszałam krzyk i śmiech. Coś jak hienę. Gdyby ma ofiara mówiła po
polsku, zgromadzeni usłyszeliby jedno wielkie: piiiiip.
ALE CHWILA . JA ZNAM TEN GŁOS. I TO PSZE PAŃSTWA NIE JEST COSTER.
I oto w tej oto chwili, w tej oto Sali, przed tymi oto ludźmi objawiła nam się największa
blondynka ever. Zblondynienie sięgnęło Mount Everestu, a nawet je pobiło, gdy cały deser
spłynął po waniliowej marynareczce i perfect fryzie. Postać przede mną to niestety nie
Coster, który pokłada się ze śmiechu obok. Chłopak przede mną cały w szejku
czekoladowym, który przed chwila na niego wylałam, patrzy teraz na mnie świdrująco
szmaragdowymi oczami...
Tak, macie rację, zgadliście.
Zamiast Costera oberwał Pan Ciemności.
**********
Yep, jesteśmy zdesperowane i wrzucamy siódemeczkę tak szybciutko. LICZYMY NA KOMENTARZE.
Pytanie z naszej ( w zasadzie z mojej strony, bo Tweety nie jest w stanie psychicznym nic pisać, bo skacze i śpiewa po pokoju OWOA) strony - czy możemy już nazywać od następnego rozdziału Pana Ciemności po imieniu? :)
No im więcej komentarzy pod siódemeczką, tym szybciej pojawi się ósemka (no tak ze 20?) :)
P.s. rozdział siódmy jest w 90 % oparty na faktach :p
P.s. rozdział siódmy jest w 90 % oparty na faktach :p
Buziaki :*